O liskach, odchodzeniu i innych takich smutnych.

Czyli generalnie dzisiaj smutno. Niby wiosna, ale tak jakoś tam w środku ponuro. I nawet nie mam na myśli swojej ślepej kiszki, bo ta pewnie wesoła, chociaż kto ją tam wie? Radosne oczekiwanie zmienia się ostatnio w katorgę niepewności. Z jednej strony 95% pewność, że wszystko będzie dobrze, a z drugiej strony te cholernie gryzące 5%. Ale tak musi być. To jest normalne. Trochę naiwne, ale normalne. Zupełnie jak śnieg zimą (chociaż ostatnio nic nie jest już pewne). Posypały się wartości. Posypały się morale i morele też się wysypały. Z miski. Wczoraj rozmawialiśmy z wujem, że w naszych terenach jest pełno lisków. Z pewnym zażenowaniem musiałam przyznać, że przez moje chore 19 lat ani razu nie widziałam na żywo liska. No i patrzcie państwo. Dziś okazja. Wracam do domu. Autobus pędzi jak szalony. Czasem przyspiesza do zawrotnych prędkości 60km/h, czasem zwalnia. No i zwalnialiśmy sobie w najlepsze i tak jak zwykle, wracając do domu, patrzę w pola, (lasy są dopiero kilometry za horyzontem), czasem w przydrożne rowy. I w jednym z tych rowów na wieczny odpoczynek udał się mały lisek. No mały, czy ja wiem czy mały? No i myślę sobie, że jak wczoraj stwierdzałam, że nie widziałam liska, to ja tak naprawdę nie sprecyzowałam moich „żądań” co do jego postaci. Myślałam, że to logiczne, że mówiąc, że nie widziałam na żywo, mam na myśli ja żywa, on żywy, my na żywo. A tu się sprawa rypkła. Ja żywa, my na żywo, a w nim coś mało tego życia. No ja nie mam zamiaru się tak bawić. To smutne trochę. W ogóle te wszystkie odejścia i pożegnania są smutne. Za miesiąc kończę szkołę. I znów wszystko, co przez trzy lata z takim mozołem budowaliśmy ktoś niezależnie od nas psuje. Ostatni miesiąc. Trzeba kupić bilet na PKS. Pożegnam się z panią Agnieszką (bądź co bądź legendą krotoszyńskiego pksu). W poczekalni w promieniach ostatniomarcowego słońca wygrzewały się dwie starsze kobiety. Przy okienku nie było nikogo, jakiś gościu kręcił się przy komputerze. „znów trzeba będzie dwie godziny czekać, aż się pojawi…” pomyślałam dosyć smętnie, a gościu przy komputerze zapytał, czego chce. Bilecik poproszę (nie do kontroli, nie ta działka proszę ja ciebie). Spojrzał raczej przyjaźnie, chociaż nadal nie miałam do niego zaufania. Ośmielona jednak tym gestem zapytałam ponownie „A gdzie pani Agnieszka?”. Musiał usłyszeć smutek w moim głosie. No musiał i nie ma bata. Przerwał na chwile przyklejanie i stemplowanie i przepraszającym tonem wydukał, że nie przedłużyli jej kontraktu, jakby to była jego wina… Niby normalny świat i normalna kolej rzeczy. Dla wszystkich to takie zwyczajne. Ot, wywalili ją z pracy. A jednak dla mnie to dziwne było. Co miesiąc o tej porze to był swego rodzaju rytuał. Uciekanie z religii na PKS, tylko po to, żeby kupić bilet i pogadać przy okienku o kolorach papierków na których drukowane były bilety (przez trzy lata ani razu nie udało mi się trafić żółtego). Dziś miałam ostatni raz ponarzekać razem z nią, że nie ma znów żółtego papierka, ostatni raz naściemniać, że ma pozdrowienia od księdza (ach, jak się cieszyła :) ) i ostatni raz wykłócać się z nią, że nie mam drobnych… A tu pan. I to nie jakiś taki, co to o nieplanowanych ciążach mógłby gadać na całą poczekalnie. Taki zwyczajny. Pewnie, gdyby to była dopiero druga klasa, albo nawet połowa roku czy cokolwiek nie tak blisko końca, zniosłabym to inaczej. A tak? Na dworze przy peronie 5 czekał już autobus. Ni stąd ni zowąd pojawiły się łzy, pewnie przez to rażące słońce. Na pewno…



Spokojnie. Nie jest jednak aż tak tragicznie. Mówią, że Pan Bóg nierychliwy ale sprawiedliwy, no nie? Coś czuje w kościach, że chyba zaczyna coś się dziać w kwestii jego sprawiedliwości. A przynajmniej tak mi się wydaje. Wiesz, nie lubię ściemniać, ani cwaniaczyć, ale sory winetu, należało Ci się. Śmiech to zdrowie, panowie, panie.



Dzisiejszy odcinek sponsoruje literka
W jak Wiosna.

Ze specjalnymi (chociaż normalnymi swych treściach) pozdrowieniami dla:
-Mundasa, że mnie ciągle wytrzymuje
-Agatki, że pełni rolę mojego biura rachunkowego i podtrzymuje mnie na duchu choćby nie wiem co się działo;)
-pana eM, co do którego już niedługo ;)
-Kruczka, bo pozory mylą ;)
-Tadzika, bo raczy mnie dzisiaj naprawdę smakowitą muzyką. W ramach dzisiejszego postu i klimatu jaki mi sie tu zrobił, proszę bardz:

Royksopp - Poor Leno
Endżoj.

This entry was posted on poniedziałek, 31 marca 2008 and is filed under ,. You can follow any responses to this entry through the RSS 2.0. You can leave a response.

2 Responses to “ ”

Anonimowy pisze...

Zaczynam się tu coraz częściej pojawiać :D

maiecka pisze...

w sensie że kto?