Dzień z życia pewnego dźwiga.
(albo alternatywny tytuł - o kilku takich, co rozbierali Cukrownię.)
Dwa dni temu przed cukrownią w Zdunach pojawił się taki oto potężny dźwig. Wysoki na 60 metrów, głośny na 5 noworodków z kolką. Smutny i przerażający widok. Takiego czegoś jeszcze tu nie było.
Owszem, bywały setki ciągników z podwójnymi przyczepami ciągnącymi się po kres horyzontu...
Były góry, górzyska buraków cukrowych usypanych na placu, a widocznych już z ulicy Kolejowej, jak sie wracało ze szkoły do domu.
Był także przecudny zapach wysłodków. Jedyny w swoim rodzaju, unoszący się na każdej ulicy.
Kampania... kiedy to było?
A teraz? sprowadzają takie o, dźwigi i wyciągają ze środka wszystko, co kojarzy się ze świetnością tego miejsca. To już koniec. Smutne, bo dobitnie pokazuje, że nie ma już nic.
Ah, tak mnie dzisiaj na wspominki wzięło. Jeszcze tydzień do końca szkoły. Ech.
I widok całości. Na tyle, na ile pozwalał mi balkon i okropny wiatr. Chociaż nie, to zdjęcie nie jest mojego autorstwa. Prędzej siostry lub taty.
Zapakowane ciężarówki.
I moje wieczorne marznięcie na balkonie i trzymanie bez statywu 4 sekund ;>

No, to by było póki co na tyle. Po krótce i bardziej formalnie - do Cukrowni w Zdunach przywieziono wielki dźwig i wyciągano warniki i suszarki, a także silniki. Wszystko to był najwyższej klasy sprzęt, nowoczesny jak na takie warunki. Zabrany i wywieziony przez niemca do fabryki w Środzie Wielkopolskiej bodajże. Smutny widok.

ale za chwile coś na rozweselenie. Fotorelacja z Poznania z Agatką, Mundasem i Malwiną ;}

This entry was posted on niedziela, 20 kwietnia 2008 and is filed under ,,. You can follow any responses to this entry through the RSS 2.0. You can leave a response.