Zawody taneczne w Kaliszu.
Cała grupa + dwie opiekunki + cień samochodu + przenośni wieszak na koszule (Maciej ;))
Młode Kingi miały występ ;))
Zaszalały jak nie wiem.
Nóżka w prawo, nóżka w lewo...
Złap mnie jeśli potrafisz (lub alternatywny opis "gdzie jest Łoli")
Kiedy taniec już nie wystarcza ;))
Baranku Boży...
Jakaś grupa z Łodalanowa.
I nasze ulubione taneczne trio ;)
A tu kolejny drewniany kocurek
Czaił się na kwiatki.
Aż w końcu je dopadł. Podejrzewam, że to z powodu mojego pościgu. Jeśli Monika się zdecyduje podesłać mi zdjęcie, to wrzucę jak się goni po parku wiewiórki. Obława była na 102! jeszcze chwila, a biedaczka wskoczyłaby do wody :> Ze mnie też osiołek, bo parę dni wcześniej miałam proroczy-wiewiórczy sen. Jakby się spełnił byłoby niewesoło.
Dżony Bravo to przy Łolim wymięka ;>
Ach, no tak, na dowód tego, że sie przystawiam do każdego :// Ech, heje meje są złe.
A tak już bez sarkazmu i zbędnej ironii, to całkiem wesoło było.
I nasz ulubiony niewidomy czytający brailem gazetę pod Mc Donaldem ;)

Zastanawiacie się pewnie, co to i jak i w ogóle? W środę wybraliśmy się 7 osobową grupą (+ 1 foto + 2 opiekunki = 10 osobową jednak grupą) na zawody tańca nowoczesnego w Kaliszu. Dwoma samochodami po dobrej godzinie jazdy dotarliśmy na miejsce. Przed Kaliskim Centrum Kultury i Sztuki nie było już miejsca. Niezliczone ilości samochodów i średnio 5x więcej ludzi. W środku kakofonia dźwięków i kolorów. Wszystko zmieszane, pokręcone, wymęczone. Trudne warunki oświetleniowe. Pamiętam to miejsce sprzed dwóch lat, kiedy mieliśmy tam wernisaż kafli z muzeum i kaflarni w Zdunach. Niby byłam tu tylko raz, ale wiążą się z tym miejscem przesympatyczne wspomnienia. Aj, dwa razy ;} Pierwszy taki wyjazd i pierwszy taki Arek. Ach, zbaczam z tematu. Wspominałam już, że warunki oświetleniowe tragiczne? :> ano tak, teraz widze, że wspominałam. Mniejsza o to. Klimat imprezy jakiś taki hmm, dziwny. Niby wszystko fajnie ale chaotycznie i średnio sympatycznie. Za kulisami tamtejszego kina jest całkiem przyjemnie. Tylko schody wąziutkie i mieszczą aby półtora człowieka na stopień. Z ogłaszaniem wyników też kwadratowo, bo dopiero na drugi dzień. Po odtańczeniu układu przez zespół i spacerze tegoż samego zespołu na obiad (ponoć okropny makaron... a na miejscu mieli kotleta ; >) włóczyłam sie trochę po okolicy. Jak zwykle zresztą. Pamiętam te miejsca jeszcze z robienia prawka. Okropności. Później w kolejności chronologicznej usiedliśmy w parku, znaleźliśmy wiewiórkę, urządziłyśmy z Jaskółą pogoń za tąż wiewiórką i wróciłyśmy kręcić c-walka. Nie chciało nam się siedzieć na ławce bezczynnie więc ruszyliśmy na poszukiwanie "Sfinxa". Jako że każdy z nas znał się bezbłędnie na topografii miasta, nikt nie musiał pytać o drogę. Oczywiście do momentu kiedy się zgubiliśmy. Kogo tu zapytać? Jakaś starsza kobieta szła po drugiej strony chodnika "Przepraszam, którędy do "Świnksa"? zapytałam i kiedy się zorientowałam, co też się rzekło, było już zapóźno... No ale udało nam się dotrzeć na miejsce, chociaż z wejściem było trochę gorzej, bo Jaskółka pomyliła drzwi wejściowe z tymi wystawowymi, długa historia. I spacer przez Kalisz do McDonalda. Pod mostem ze strachem w oczach i rozmowami o tym, że Łoli ma dziurę w... co odkrył dopiero niedawno. Łoli odkrywca. Czisburgery na wynos. Gwiezdne wojny przed restauracją. Niewidomy czytający gazetę. Dwóch panów ze smietaną w spreju i wreszcie między samochodowy czat. Innymi słowy - czad.

This entry was posted on piątek, 11 kwietnia 2008 and is filed under . You can follow any responses to this entry through the RSS 2.0. You can leave a response.