Stąpamy oboje po niepewnym gruncie...
ale tylko ja z Sylwią topimy się w szlamie.
Wszyscy mają landszaft - mam i ja!
Sylwia mówiła, że tam widziała rybe. Ja nie widziałam, ale wnioskując po wielkości i częstotliwości ów fal dochodzę do wniosku, że w istocie musiało znajdować się tam coś pływającego.
Kolejny landszafcik zamknięty w kłody drzew.
Nie pękaj.
To tylko dno stawu.
Wnętrze jakiejś zapyziałej stodoły.
i zewnętrze tejże samej zapyziałej stodoły.
"Tylko ja i moja przestrzeń..."
Dobra, żeby nie było, że nikt nie wiedział. Tutaj znajduje się siedziba naszego klubu fotograficznego, którego stronę możecie odwiedzić tutaj: http://kolgejt.blogspot.com/ <-póki co robocza nazwa ;>
Spacer po łące pełnej dziwnych żółtych kwiatów i miliona dwustu tysięcy pięciu komarów.
Lubię ten motyw o tej godzinie.
Rose Rider..
Krótka historia małżowa.
część 2.
i 3. ostatnia. (pewnie za mało się przed nim otwarła;)
Viva las Vegas!
Ach, takie miałyśmy skarpetki i nogi po spacerze po niepewnym gruncie. Wpierw utopiłam się ja. Do kolana, później Sylwia, do połowy łydki:>
No i wyszło szydło z worka...
Wielki kombak!

Kurcze, lubię te środowe wypady na miasto z aparatem, kiedy to razem z Sylwią musimy udawać, że znamy jakieś super-ekstra niesamowite miejsce w Zdunach które nadaje się do robienia zdjęć ;) I wtedy idziemy przed siebie i zachwycamy się wszystkim po drodze w nadziei, że coś z tego spodoba się również im:} a jak nas zdenerwują, to idziemy sobie zapalić. Dmuchawce. Albo porobić jakieś krasz-testy na dnie stawu. Bo nigdy nie jest tak, że nie jest.

This entry was posted on niedziela, 18 maja 2008 and is filed under ,,. You can follow any responses to this entry through the RSS 2.0. You can leave a response.