Kawa na ławę Lusesito Porfavor!
"Słońce leniwie chowało się za widnokręgiem. Smutno urządzony pokój tonął w czerwonym świetle. Może to i lepiej. Przynajmniej nie widać porażającego różu krzywych ścian. San Żułan de Piehr wpatrywał się w sufit.- Czemu mnie nie kochają i za co tak męczą? – pomyślał głośno i zachlipał. – Och, moje biedne, skomplikowane życie. Luz Marija dawno wyszła za Don Alehandro. Don Edułardo robi karierę w przemyśle herbacianym, a ja gniję w tych czterech różowych ścianach i białym suficie z grzybem po lewej koło okna. Los się musi odmienić – powiedział bardziej do grzyba niż do siebie, chociaż w tym momencie trudno było zauważyć różnicę...

San Żułan de Piehr niewiele różnił się od innych ludzi. Był od nich nieco wyższy, smaglejszy, z bujną czupryną popielatoszarych włosów. Ciągle w tym samym garniturze od Dolcze&Gibany, butach od Armatniego i krawacie od Vasko da Gamy. Ciągle. Przez cały rok. Niedziele i święta. Deszcz czy upał. To, co różniło go od pozostałych chował głęboko. Nie chciał, by ktokolwiek poznał jego sekret. Ale im dłużej i głębiej go chował, tym bardziej dla wszystkich stawało się jasne. Mrok całkowicie spowił pokój. Zaczynał się czas serferów…


***


- Ach, jak cudnie dziś zachodzi słońce! – westchnęła Luz Pańczita i czule pogładziła po głowie Don S’ardynkosa. Tak. Zdecydowanie uwielbiała te romantyczne zachody słońca na dachu wędzarni jej ojca.
- Słońce, jak słońce. Letko bym se porzucał parówkami z okna! – rzucił beztrosko Don S’ardynkos burząc momentalnie romantyczny nastrój. – Zgódź się! Tylko jedna parówka! Twój Ojciec nawet się nie spostrzeże, że zwędziłem!
- Nie! – warknęła gniewnie Luz Pańczita i zaczęła zbierać się do wyjścia awaryjnego.
- W takim razie sam się rzucę!
- Ja nie mam zamiaru rzucać się z Tobą. – stwierdziła oschle Pańczita i szarpnęła klamkę od wyjścia. – Zamknięte! S’ardynkosie, czy to ty zamknąłeś drzwi?
Spojrzała w miejsce gdzie jeszcze przed chwilą stał Don S’ardynkos.
- Don S’ardynkosie! – krzyknęła rozpaczliwie. – Mogłeś wziąć kiełbaskę. Parówki skończyły się dziś rano... - słowa ugrzęzły jej w gardle – S’ardynkosie…
Don S’ardynkos zniknął.

***

Droga do domu zawsze wyglądała tak samo. Duży dom. Mały dom. Średni dom. Czerwona cegła. Białe pustaki. Odrapany tynk. Dwa rozwidlenia dróg. Jeden cmentarz. Dwa kościoły. Zaniedbany park. Zdezelowany plac zabaw. Jeden z trzech monopolowych w mieście. 4 meneli. 10 lokajów. Pół tabuna bezpańskich psów i ani jednego kosza na śmieci. „Co za impertynenctwo!” – pomyślała Lusesita i omiotła wzrokiem cały ten miejski bałagan. „Coraz więcej śmieci panoszy się po mieście. Trzeba coś z tym zrobić! Okrutny to widok, doprawdy.” Miała rację. Ostatnio bezpańskie psy jak i śmieci stały się coraz bardziej irytujące i brutalne. Podbiegają lub przyczołgują się do ludzi i gryzą ich w pięty. Nie w kolana czy łydki lub łokcie ale właśnie w pięty! W szpitalu zanotowano już około 30 ukąszeń. Zawsze tego samego typu i w takich samych okolicznościach. Do czasu. Lusesita przyspieszyła kroku. O tej godzinie nie mogła czuć się tu bezpieczna. Nagle wszędzie wokół pociemniało. Ziemia zawirowała jej przed oczami. Uderzyła głową w bruk i straciła przytomność. Przed oczami zatańczyły jej tęczowe kucyki…

"

cdn.



Tym samym rozpoczynam jedyną taką blogolovelę ever. Postacie i wydarzenia są zupełnie przypadkowe, wszelkie podobieństwo niezamierzone.
Po co to robię? Bo chcę. Bo to moje kavenaławe. Bo to mój pieprzony świat i moje kredki. Bo czasami dobrze spojrzeć w górę.
Na przyszłość ostrzegam -
WYSOKI POZIOM ABSURDU.

Endżoj.

This entry was posted on poniedziałek, 16 czerwca 2008 and is filed under ,. You can follow any responses to this entry through the RSS 2.0. You can leave a response.

One Response to “ ”

Anonimowy pisze...

ej, weź luknij na mojego PB ;)
a ja tym czasem pójdę się przywiązać do podłogi, co by nie odfrunąć ;D

:) :) :) !