Release me...
I ponownie zapozowała mi Liska.
Od tamtego czasu obrosła w piórka.
oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Chociaż jak znam życie to tego typu powiedzenia nie posiadają pozytywnym znaczeń... szkoda.
I tu zmartwiona powyższym faktem Liska znów w piórkach, tym razem pawich.
szampan się lał, aż się uszy trzęsły.
Oj no żartowałam. Nic się nie trzęsło. No może mi trochę ręce, ale Sylwi łóżko jest bardzo niestabilne emocjonalnie i chodzenie po nim i oczekiwanie, że będzie stabilnie to po prostu czysty egoizm.
I za Jasonem Mrazem powtarzamy "I'm waiting for my rocket to come."

Bo muzycznie dziś i poniedziałek i było fajnie ale się zepsuło. I trzeba było skrzyczeć kogoś niesłusznie i w ogóle komedia pomyłek. Muszę się zmobilizować ostro i w końcu przelać na papiur to co kłębi się w głowię, a kłębi się ostatnio zastraszająco dużo, aż sama się nie poznaję. Miniony tydzień upłynął szybko. Tak szybko, że aż nie pamiętam kiedy. Rozpoczynam kolczykowanie i chcę nowe kowadło, bo to które mam powoli zachodzi rdzą. Czeka mnie długa rozmowa z Elefantem o oksydowaniu. Ale ja sobie poradzę moi drodzy, ale ja sobie poradzę...

za zdjęcia dziękuję trzem osobom. (kolejność alfabetyczna...) Ani za fryzurowanie, Lisce za pozowanie i zaufanie i Sylwi za makijażowanie i zakwaterowanie i oświecanie nas lampką disko.
smacznego.

This entry was posted on poniedziałek, 19 października 2009 and is filed under ,,. You can follow any responses to this entry through the RSS 2.0. You can leave a response.