Wiosna, cieplejszy wieje wiatr...
czyli mini plener na ostatkach śniegu.
Brakuje mi coś chęci, żeby pisać sensownie i przyjaźnie dla czytelnika. No bo co? bo zima tak w jednym krokiem już w pi*du, a ja ciągle w zimowym, ponurym nastroju.
Te gałęzie mi się podobały. Tak lekko zwisały sobie w dół, delikatnie balansując nad taflą sinobrudnego lodu i odbijając się w cienkiej warstewce wody.
Liście. Bluszczowe to mam chyba z każdego blendowego pleneru (tia, byłam na dwóch;). Te urzekły mnie swoją kolorystyką. Z jednej strony ciepłe jesienne kolory pomarańczu przechodzące w zimną, stalową szarość aż w końcu ogarniające całą resztę soczyste zielone tchnienie wiosny. (na wieczór przesadzam z metaforami)
Nie wiem, ile w tym prawdy, ale skoro tak piszą, to tak pewnie jest. Pocieszne są te niezdarne wrzuty gdzieś na murach, mostach.
Rysowane przez rdzę.
I zahipnotyzowały mnie te rozbite szybki.
i dziura w ścianie o ładnym kształcie. Chciałam tu coś dorysować, ale brakło mi mobilizacji.
potrójnie.
I ruiny. W końcu :} Bo to właśnie one były głównym punktem naszego wyjazdu do Żmigrodu.
Tak, to też część kompleksu ruinowo-dyskotekowego. Dyskotekowego? zapytacie. A tak. Otóż jak dowiedzieliśmy się od miejscowych w piwnicach tych ruin aktualnie mieści się dyskoteka i co weekend jest tłumnie oblegana przez tamtejszą młodzież i nie tylko. Rewelacyjne miejsce na tego typu imprezki :>
Okno. 3 in 1.
I rzut tak bardziej na większą część. Na całej tej konstrukcji dało się znaleźć mnóstwo włączników i innych cudów. I tak ja włączałam światełka - Marcin wyłączał... i generalnie było fajnie tylko drzwi były jakoś tak tajemniczo poustawiane i pomontowane...

No i tak, kolejny plenerek uważam za udany. Co prawda było nas tylko troje śmiałków
(i desperatów, bo wstawać o wpół 7 w sobotę to nie jest zbyt normalne), ale warto było podnieść tyłki i zobaczyć co serwuje nam świat o wpół do 8 rano.
Zobaczyć strażaków, których zalało i którzy w gumiakach wiadrem wypompowywali wodę spod żuka. I coś co wyglądało jak bociany, a odpoczywało sobie na brzegu stawu. I drogę na Biały Kał, i trasę przez Niezgodę i śniadanko na Orlenie i włażenie przez okno w poszukiwaniu dobrych motywów i opychanie się cuksami, o.
A dzień wcześniej czatowanie na Blende pod KOKiem. Chyba tylko nas dwóch ominęła informacja o odwołaniu piątkowego spotkania... cóż, i tak było mega sympatycznie. Mnóstwo śmiechu, dobrej muzyki i rozmów poważnych i niepoważnych.
Tak, było miło.

This entry was posted on poniedziałek, 1 marca 2010 and is filed under ,,,. You can follow any responses to this entry through the RSS 2.0. You can leave a response.