Wtorkowo w Tatrach.
Jak zwykle pomylona kolejność. Nie lubię blogspotowego systemu wrzucania zdjęć. Cóż. Widok z okna autobusu po ciężkim, przyjemnym acz męczącym dniu.
Wnętrze zakopiańskiego Koktajlbaru Jagoda. Wewnątrz klimat świetny. Jedzenie - pyszne. Ludzi mnóstwo, a pączki ogromne. Szarlotka na ciepło z lodami i bitą śmietaną - pyszna opcja, ale mając przed sobą widmo godzinnej jazdy autobusem i ponad półgodzinnego podchodzenia z Ochotnicy na Studzionki robi się słabo... ;)
Widok na Giewont spod kościoła na Krzeptówkach. Widoczność była fajna, miejscówka odwiedzona tylko ze względu na naszego wyjątkowo religijnego kierowcę, który to kierowca 'pokazał' swoje katolickie serce wkrótce po wypadku Roberta Kubicy... ale to zostawię bez komentarza.
Kościół na Krzeptówkach ufundowany przez górali po zamachu na życie papieża. Jak głosiła 'legenda' przekazana przez ów pana kierowcę.
Nie miałam siły i ochoty na zwiedzanie obiektów sakralnych. Spodobał mi się jedynie witraż. Ale jego zdjęcie leży gdzieś na dysku. W tym roku ominęło nas słuchanie góralskich śpiewów/kolęd w Ochotnickim kościele. A szkoda, bo tamtejsza msza brzmi zupełnie inaczej niż tu.
Patryczek. Nasz kierownik wycieczki. Za trzy dni miał przejść na emeryturę. Tutaj spaceruje Doliną Kościeliską ze swym laptopem;->
Pogoda tego dnia była wyjątkowa. Z góry raziło w oczy cudowne, pierwszo-lutowe słońce, od boków przyjemny wietrzyk, a od ziemi delikatnie chłodził śnieg i mróz.
Spacerując doliną Kościeliską miało się wrażenie, jakby szło się przez ogromny sad. Alejki, przez które przechodziliśmy porośnięte były rozłożystymi drzewami, które teraz, po stracie liści skrzyły się śniegiem i od czasu do czasu upuszczały na przechodniów biały puch.
Tutejszy śnieg był wyjątkowy. W sumie to nawet nie był śnieg, tylko obmarzająca na śniegu mgła. Jak zwał, tak zwał. Jedno jest pewne - wyglądał niesamowicie. Cudownie się skrzył i aż chciało się go zjeść ;-> Jednak ze względu na biegające tą trasą konie z turystami odmówiłam sobie tej przyjemności.
To wyglądało nieco dziwnie. Nadal nie wiem, czy to 'zwykła' wycinka drzew, czy może sprzątanie po jakiejś wichurze w tejże okolicy.
A to wygląda nieco jak z "Opowiadań w Dolinie Muminków" Tove Jansson. Jeszcze tylko dostęp do morza gdzieś, za najbliższą górą i lasem i Dolina Muminków jak się patrzy ;)
Jedno z drzew, o których wspominałam już wcześniej. Te kamienie z tyłu, to już Tatry. Kto chciał, ten zmacał. Tatry zimą zaliczone ;)

Nie wiem, co to był za potok, strumień, rzeka, ale płynęło sobie to-to przez dolinę. Widać, że zima się go nie ima, bo podczas gdy Ochotnica jest jeszcze skuta lodem i tylko gdzie-niegdzie udaje jej się go poskromnić, ten strumyk czeka już na wiosnę.
Zima w takim wydaniu mi pasuje :) No to wtorek miałabym już za sobą. Z Zakopanego nie mam zbyt wielu zdjęć (prócz wnętrza baru Jagoda), a to dlatego, że miałyśmy z Jolką bardzo poważne zadanie zakupu rajstopków dla dzieci. Kto by pomyślał, że na tak ogromnym dreptaczku nie znajdzie się ani jedna para NORMALNYCH rajstop?!
Cóż, moje ulubione, drewniane żółwiki widziałam tylko w przelocie... może innym razem.

This entry was posted on czwartek, 10 lutego 2011 and is filed under ,,,,,,. You can follow any responses to this entry through the RSS 2.0. You can leave a response.