Time to say goodbye.
Nie spadło z nieba nic nowego. Za to Orawiak (ponoć gorszy od halnego, bo zimny) wiał z prędkością 120km/h . Ponoć jak halny wieje, to ludzie wariują. Niestety, przekonaliśmy się o tym na własnej skórze.
Kaśka z Moniką i nieznośnym w tym roku Barym. Wyjście z nimi na babską wyprawę do lasu grozi trwałym kalectwem :D i te 'wilki' na skraju lasu...
Ochotnica. Latem kąpaliśmy się w niej, teraz bym nie zaryzykowała.
Podsumowując - było fajnie.
Inaczej niż rok temu. Bardziej refleksyjnie i spokojnie. Bez złamań, bez obrażeń wewnętrznych, bez komplikacji. Z niewielkim strachem po oglądaniu filmów do 2 w nocy. Z przeraźliwym halnym trzaskającym o dach i próbującym porwać nas na granicy. Z dupolotami w dzień i nie tylko. Z targaniem się po śniegu. Z chodzeniem po ścianach. Z RRRrrr! z 'serduszkiem', 'słoneczkiem' i 'kochaniem'. Z w końcu grzybową :-> i innymi przepysznymi daniami cioci Eli. Z truskawkowym kubkiem i wszystkimi dobrymi emocjami od ludzi, z którymi dane mi było tam być.
Dziękuję.
Prześlij komentarz