Archive for czerwca 2008

No Comments »

Wystawa podyplomowa Kaliskiego Liceum Plastycznego.
Taki szot zza ramienia jakiegoś gościa.
a tak się zgina dziób pingwina. A tak całkiem na poważnie, to dyrektor Liceum z Kalisza.
Spotkanie w galerii z przedstawicielami kaflarni w Zdunach.
No tak, jak to na wernisażach bywa ;)
wystawowe rozmowy.
I jak to w sezonie letnim bywa - pierwszy topielec.
Tak to jest, jak się wskakuje do wody po %... ku przestrodze.
Łuki, pani Ela i kawałek z naszej wystawy.
i Łuki. Podoba mi się to zdjęcie :)
Look at me!

Kilka słów o samej wystawie...
Wystawa podyplomowa uczniów liceum plastycznego w Kaliszu znajduje się w galerii "Na Stryszku" w Ratuszu, czyli Zdunowskim Ośrodku Kultury w którym to ośrodku mam przyjemność pracować :) Warto wpaść i zobaczyć. Wystawę, nie to jak pracuję;p
Koniec i już nic sie nie wydarzy, na ulicy w tłumie nie rozpoznasz mojej twarzy...
Powoli nadrabiam zaległości. Jest gorąco, więc nie ma co wychodzić na dwór, więc mam internet, dostęp do okna i świeżego acz parnego powietrza i medytuje. Albo nie.
Inaczej.
Mam Internet, dostęp do okna i parnego powietrza i odpoczywam, pisząc, czytając i delektując się samotnością niekoniecznie w sieci.
Dziękuję Wam, za to, że jesteście.

1 Comment »

Fotograficzny kolgejt zdunowski: spacer za Cukrownią.
Na tą lampę planowaliśmy się wdrapać, ale trochę nam nie wyszło. Przyszedł ochroniarz z psem pytając co my i zacz i w ogól. i po imprezie było.
Bardzo popularny motyw ;) Gigantyczne dmuchawce. Ach, jakież to kombinacje nie odchodziły, żeby je jak najładniej uchwycić...
Ha, to płotek od takiego mikroskopijnego zbiornika wody w którym zawsze wieczorami koncertowały żaby. Teraz koncentrują się tu tylko i wyłącznie worki na śmieci. Ja chyba nie lubię ludzi.
A to się tak perfidnie przyczepiało do skarpetek i butów i spodni i kuło w nogi i boliło, ale całkiem przyzwoicie prezentowało się na zdjęciach. Bez żadnych modyfikacji.
Halo Moskwa! zupełnie przypadkowo ;)
Kwiatek, ale jeden z takich, których mimo wszystko nie chciałabym otrzymać w prezencie ;}
i makro trochę inne, na próbę :) całkiem całkiem biorąc pod uwagę wiatr i wsio inne.
Ślimak Ślimak pokaż rogi, dam Ci sera na pierogi. Jak byłam młodsza to zastanawiałam się jakie to są te "pie" rogi?... ;}
Jeden z tych big dmuchawców od środka. szalone.
All we are it's dust in the wind...
Zachód słońca. Ten jaśniejszy punkcik to pole bitwy dla większości kolgejtowych uczestników :) No trzeba było jakoś ulokować tego dmuchawca, nie?
This is the end.

Kiedy już wszystkie dmuchawce uległy niekoniecznie autodestrukcji wtedy i my ulotniliśmy się z tego uroczego zakątka, gdzie rosną zmutowane chaszcze i dzikie poziomki (swoją droga pyszka ;))
Kolejny plener niestety dopiero w przyszłym roku... chyba że znajdzie się coś w międzyczasie co by było całkiem fajną alternatywą i w ogóle ;)

No Comments »

Thanks for the memories.


W poszukiwaniu paproci w najkrótszą noc w roku. Kupała. Noc świętojańska. Ach, tylko szkoda, że nigdzie nie moge znaleść świetlików...

Ten kwiatek dla Was w podziekowaniu za cudne życzenia urodzinowe tym wszystkim którzy pamiętali :) Ostatnie naście.

Więcej później. Razem z fotorelacją z dni Zdun. Bylo max:D

"teraz to jeszcze promocja, ale później to będzie już tylko wyprzedaż"

Teraz kumam! i leże i kwicze :>

1 Comment »

Kawa na ławę Lusesito Porfavor!
"Słońce leniwie chowało się za widnokręgiem. Smutno urządzony pokój tonął w czerwonym świetle. Może to i lepiej. Przynajmniej nie widać porażającego różu krzywych ścian. San Żułan de Piehr wpatrywał się w sufit.- Czemu mnie nie kochają i za co tak męczą? – pomyślał głośno i zachlipał. – Och, moje biedne, skomplikowane życie. Luz Marija dawno wyszła za Don Alehandro. Don Edułardo robi karierę w przemyśle herbacianym, a ja gniję w tych czterech różowych ścianach i białym suficie z grzybem po lewej koło okna. Los się musi odmienić – powiedział bardziej do grzyba niż do siebie, chociaż w tym momencie trudno było zauważyć różnicę...

San Żułan de Piehr niewiele różnił się od innych ludzi. Był od nich nieco wyższy, smaglejszy, z bujną czupryną popielatoszarych włosów. Ciągle w tym samym garniturze od Dolcze&Gibany, butach od Armatniego i krawacie od Vasko da Gamy. Ciągle. Przez cały rok. Niedziele i święta. Deszcz czy upał. To, co różniło go od pozostałych chował głęboko. Nie chciał, by ktokolwiek poznał jego sekret. Ale im dłużej i głębiej go chował, tym bardziej dla wszystkich stawało się jasne. Mrok całkowicie spowił pokój. Zaczynał się czas serferów…


***


- Ach, jak cudnie dziś zachodzi słońce! – westchnęła Luz Pańczita i czule pogładziła po głowie Don S’ardynkosa. Tak. Zdecydowanie uwielbiała te romantyczne zachody słońca na dachu wędzarni jej ojca.
- Słońce, jak słońce. Letko bym se porzucał parówkami z okna! – rzucił beztrosko Don S’ardynkos burząc momentalnie romantyczny nastrój. – Zgódź się! Tylko jedna parówka! Twój Ojciec nawet się nie spostrzeże, że zwędziłem!
- Nie! – warknęła gniewnie Luz Pańczita i zaczęła zbierać się do wyjścia awaryjnego.
- W takim razie sam się rzucę!
- Ja nie mam zamiaru rzucać się z Tobą. – stwierdziła oschle Pańczita i szarpnęła klamkę od wyjścia. – Zamknięte! S’ardynkosie, czy to ty zamknąłeś drzwi?
Spojrzała w miejsce gdzie jeszcze przed chwilą stał Don S’ardynkos.
- Don S’ardynkosie! – krzyknęła rozpaczliwie. – Mogłeś wziąć kiełbaskę. Parówki skończyły się dziś rano... - słowa ugrzęzły jej w gardle – S’ardynkosie…
Don S’ardynkos zniknął.

***

Droga do domu zawsze wyglądała tak samo. Duży dom. Mały dom. Średni dom. Czerwona cegła. Białe pustaki. Odrapany tynk. Dwa rozwidlenia dróg. Jeden cmentarz. Dwa kościoły. Zaniedbany park. Zdezelowany plac zabaw. Jeden z trzech monopolowych w mieście. 4 meneli. 10 lokajów. Pół tabuna bezpańskich psów i ani jednego kosza na śmieci. „Co za impertynenctwo!” – pomyślała Lusesita i omiotła wzrokiem cały ten miejski bałagan. „Coraz więcej śmieci panoszy się po mieście. Trzeba coś z tym zrobić! Okrutny to widok, doprawdy.” Miała rację. Ostatnio bezpańskie psy jak i śmieci stały się coraz bardziej irytujące i brutalne. Podbiegają lub przyczołgują się do ludzi i gryzą ich w pięty. Nie w kolana czy łydki lub łokcie ale właśnie w pięty! W szpitalu zanotowano już około 30 ukąszeń. Zawsze tego samego typu i w takich samych okolicznościach. Do czasu. Lusesita przyspieszyła kroku. O tej godzinie nie mogła czuć się tu bezpieczna. Nagle wszędzie wokół pociemniało. Ziemia zawirowała jej przed oczami. Uderzyła głową w bruk i straciła przytomność. Przed oczami zatańczyły jej tęczowe kucyki…

"

cdn.



Tym samym rozpoczynam jedyną taką blogolovelę ever. Postacie i wydarzenia są zupełnie przypadkowe, wszelkie podobieństwo niezamierzone.
Po co to robię? Bo chcę. Bo to moje kavenaławe. Bo to mój pieprzony świat i moje kredki. Bo czasami dobrze spojrzeć w górę.
Na przyszłość ostrzegam -
WYSOKI POZIOM ABSURDU.

Endżoj.

No Comments »

Koncert organowy Malwiny.
Tak na początek: "Ty który wchodzisz żegnaj się z nadzieją".
To powinno być motto tego bloghaska mojego :>
ręka moja, zdjęcie moje, światło słoneczne, okno z wieży w Farze, Fara Krotoszyna. Krotoszyn Polski, Polska Europy, Europa Świata. Świat McDonalda.
Kto idzie na makflery?
Pierwszy raz widziałam z bliska (i w ogóle) jak wyglądają kościelne organy. Nigdy jakoś o tym nie myślałam, nie wyobrażałam sobie, czy też nie dywagowałam nad egzystencjalnymi pytaniami dotyczącymi organów, a tu taki zonk!
8 milionów przycisków, guzików, chyba z pięćset klawiatur, książek też któryś tysiąc i ławka wielka na kilometr kwadratowy co najmniej. No serio serio!
I Malwina :) Podoba mi się to zdjęcie.
I to też. Aż głupio było mi spacerować po tym chórze, chociaż to i tak było już po mszy, ale sam fakt; >
Piszczałki. Piszczałeczki. Piszczaleczątka. Piszczałczusie, lub piszczały. Tak będąc na fali "zdrabniania" wszystkiego.
O. Tutaj bardziej w całej okazałości. I Malwina. I organy.
To ujęcie też mnie satysfakcjonuje ;}
podobnie jak to. Nutki, nuteczki, nutusie, nutusieczki!
ale to to normalnie ej. Fajnie tam na chórze. Klimat zupełnie jak ze Sleppy Hollow.
Wierzcie mi lub nie, ale z drugiej strony tych organów leżały klamerki i oczobijne karteczki samoprzylepne. Nie wiem, skąd takie zestawienie. Podejrzewam, że po prostu klamerki do wieszania prania, a karteczki do podpisywania tych samych par skarpetek...

Co do samego koncertu, to na organach wymiatała po prostu Malwina P. a później pozdrawiała wszystkich z góry. I pozwoliła mi zagrać na organach i podczas mojego "reczitalu" powstało pewne zdjęcie, którego wam nie pokażę ze względu na jego fajność i świetność, której żeście po prostu niegodni :>

a tak na poważnie, to trochę zamuliliśmy w drodze powrotnej i prawie uciekł nam autobus;D Jedynie wyuczony w ciągu trzech lat praktyk szkolnych okrzyk
"Autobus nam ucieka!!!"
zmobilizował nas do szaleńczego galopu przez ulicę.

W ten sam wieczór skończył się Howard Webb. Szkoda mi gościa. Popełnił błąd chcąc naprawić swój poprzedni błąd, przez co w ciągu niecałych dwóch minut znienawidziła go cała Polska.
Leo: Why? Sędzia: For money!
ot. Ironia losu :}

4 Comments »

Lost in Holiłód.
Dokładne przygotowania do sesji odbywają się jak zwykle w tym samym miejscu. W łazience. Świątyni wszelkiej kosmetykowości.

I blendzimy :} pierwsze próby z tym czary mary, z którego jesteśmy obie okrutnie zadowolone;D Niech żyją tanie zamienniki leków;D (leki nie mają z tym nic wspólnego, więc dajcie im po prostu spokój, okej?! odczepcie się od nich! zostawcie w spokoju i koniec! no. Koniec!)
W pewnym momencie nadeszło zmęczenie. W takich sytuacjach najlepiej spisuje się "taj-czi" i lewitowanie. Póki co jesteśmy na dosyć zaawansowanym poziomie. Nasze plemię wynalazło nawet koło i młotek na podczerwień. A jutro wyruszamy w podróż papierowym katamaranem.

Jednak wpierw musimy się pożywić. Z ziemi, bo z prochu jesteśmy i w proch się przewrócim.

Ale póki jest lato i można się posiłkować czymś bardziej przyziemnym i "letnim".
(chyba moje ulubione z tej "sesji" Mundas i Daniel)
To też całkiem sympatyczne :)

Wiem, to nie Twoja wina, wiem to ja...

"nigdy wcześniej nie byłam tak wysoko na drabinie" ;D ku chwale ojczyzny;)
A to mi się podoba ze względu na wysoki poziom humoru sytuacyjnego :>
(tylko nie dawaj tego zdjęcia, co wygląda jakbym się z Pauliną całował:) - słowa Kamila)
Musiałam.
Na bramce stoję nikogo się nie boje jestem king-brus-li karate-miszcz!
Patrząc na Kamila trudno uwierzyć, że skończył Zi, a nie jakąś "naszo-klasową" szkołę lansu :}
Zadowolony z życia.
I trochę w domu :)
A to najbardziej mi się podoba z domowych :) tylko szkoda że ręka trochę ucięta. Niestety nie było już czasu i energii (tylko jeden komplet akumulatorków to zdecydowanie za mało:>) na poprawę. Może innym razem.
I już to mówiłam, ale powiem jeszcze raz. Cudowne kolory! I cudownie wystylizowane wnętrze!
I ja tam byłam, latającego Kubusia piłam, cukierki Toffie jadłam, ale to nie ja ze schodów spadłam ;>

END of transmiszyn.

***

W dniu tamtejszym (bodajże czwartek) udało nam się uzyskać naprawdę godne uwagi
(przynajmniej naszej) wyniki i było doprawdy sympatycznie.
Pierwsze eksperymenty z blendowaniem wyszły naprawdę powyżej oczekiwań :) tym
bardziej, że prototyp był przywiązywany do drzewa, przypinany klamerkami do truskawek i wleczony po trawie i po wszystkich innych rzeczach.
Tak. To było zdecydowanie udane popołudnie.
Error mam.
Ale w tamten czwartek wisienki smakowały lepiej niż zwykle...