Archive for kwietnia 2009

No Comments »

Wiosna.
Ania. W krzakach. Nowa Mar(s)jańska moda.
Straszny wiatr był wtedy, już chciałam iść do domu, bo było mi tak okrutnie zimno, ale wtedy słońce zaświeciło i... chciałam iśc do domu tymbardziej... Nie lubie słońca. Z wzajemnością.

Ania ponownie. Ostatnio szaleje i namawia mnie na zdjęcia. Ale tylko wtedy kiedy jesteśmy na działce. W tak zwanym międzyczasie nie mam ochoty ruszyć dupy z domu i iść gdziekolwiek. 
I kolejne foto. Wyczerpało mi się dzisiaj pisanie. Pojutrze może więcej. Po majówce. Co się będe szarpać.

I znalazłyśmy sobie taką starą altanę. Mnóstwo pajęczyn, bezlistnych pnączy. A dzisiaj była burza z prawej i zachód słońca z lewej ręki mojej i padał deszcz, i padre direktore wyrzucił mnie z biura. I mamy taśmy prawdy i jutro majówka i w niedziele o 4 rano pobudka i kurs na Gołuchów z Kolgejtem. Czuję, że to będzie skomplikowany emocjonalnie łikend.
To mówiłam ja, maiecka. 

No Comments »

Porshe 928. New way.

Znalazłam dziś auto... It's a new way, it's a new start. Ludzie święci. Wsiąść w to auto i odjechać daleko stąd. Albo nie odjeżdżać, ale wsadzić w nie kilka osób i wysłać do Boston "Maseczjusec" i kuźwa nigdy więcej ich nie oglądać. Przemawia przeze mnie wredność, żal i rozgoryczenie. No łał, odkrywczo, nie ma co tamto. Pewien etap pt. "Muzeum" zakończony. Spokojnie rzec mogę, że mimo wszystko spora część tego czasu była zdrowo z***. Dzięki U. w głównej mierze. Chociaż ostatni miesiąc to już naprawdę gra na dwa smyczki. Ledwo zdzierżyłam.
Nie planowałam narzekać. Zbyt dużo i zbyt mocno. Ale trochę trzeba wyrzucić z siebie, zanim pójdzie się dalej. Zmarnowałam sobie całe zeszłoroczne wakacje. Wielokrotnie podstępnie i niecnie wykorzystywana do różnych beznadziejnych rzeczy. Do pisania prac na studia, do robienia zdjęć do pracy (na studia) do biegania po śmietankę, do robienia dobrej miny do złej gry, do ściemniania, ukrywania prawdy, i do bycia między młotem a kowadłem. Dziś jak nigdy wychodzi mi gra na dwa fronty.
Dobra. Koniec, bo normalnie żal mi siebie, że dałam się tak wrabiać. Ostatni miesiąc okazał się być swoistym katharsis. Chyba potrzebowałam takiego obrotu spraw, jaki nastąpił, żeby bez żalu rozstać się z tą pracą. Dzisiejsze "cięcie" butelki lewą strona dziurkacza przelało czarę goryczy. Koniec, normalnie koniec. Nie wiem, gdzie chowają się tacy ludzie przez tyle lat, ale we wczesnym stadium to jest chyba uleczalne... Współczuję tylko pani E. bo będzie się musiała męczyć z tą ogłupiającą wstecznością jeszcze przez dłuższy czas. No chyba, że się ów Wafel nawróci. I na przyszłość 20 szklanek i 5 talerzy będzie zmywał w 10 minut, a nie w 2,5h.
Długo by opowiadać. Ale i tak nie wszystko wybrzmi tak, jakbym chciała, żeby wybrzmiało, albo tak, jak ja to zapamiętałam. Jedno jest pewne - pozory mylą. Mimo tych wszystkich beznadziejnych aspektów bywały też i lepsze i to zdecydowanie. Do tych lepszych bezsprzecznie mogę dodać naprawdę sympatyczne i miłe dogadywanie się z panią Elą. Przez cały czas trwania mojego stażu. Bez żadnego udawania, kombinowania i cudowania. Po prostu jak mało kto tam była normalna! i za to jej dziękuję, chociaż pewnie i tak nigdy tego nie przeczyta :}

Dobra, podsumowując to by było na tyle. Jak na razie;} i chyba na tym skończę.

Autko, które możecie oglądać na zdjęciach powyżej zostało przypadkiem znalezione na jednym z parapetów przed witryną sklepową w Zdunach. Odczekałam ustawowe 5 minut, rozejrzałam się, jak Bozia przykazała, czy czasem nie zbliża się jego właściciel, a kiedy cała procedura dobiegła końca i nic większego się nie wydarzyło auto powędrowało razem ze mną. Jest delikatnie uszkodzone, ale w końcu to Porsche. Uszkodzenia mu się wybacza. Niedługo później zafundowałam mu nową lakierkę. W końcu to moje nowe auto i mimo tego, że ma uszkodzone zawieszenie, drążek kierowniczy, zbitą szybę i brak lewych drzwi, to jest fajnym autkiem. Fotogeniczny pierun :>

Co do wtopki nr 5, to cała sprawa zgrzebnie zażegnana. Wydawało się, że na jaw wyjdą kolejne krępujące fakty i że e wszystko będzie takie ogromnie rozbuchane. A okazuje się (jak to zwykle bywa), że jest całkiem kulturalnie, i standardowo przesympatycznie. Czasami warto prędzej zrobić niż pomyśleć. Ani dziękuję za podtrzymywanie mnie na duchu w ten przedostatni dzień w muzealnej piwnicy, a Natalionie, za dzisiejsze opalanie się pod bzem na dziedzińcu. Kinga, pomysł z łopatą był niezły, niestety nie wprowadziłam go w życie, chociaż było już blisko... (nie moglam znaleźć łopaty, a siekierką dziury na trupa nie wykopię...).
Więc od dziś generalnie jest fajnie :}


Jak ja ich k***, nienawidzę.

No Comments »

Trzebicko.
czyli kolejny wyjazd fotograficznego Kolgejtu Zdunowskiego.
Pierwszym motywem który rzucił mi się w oczy po przyjeździe na miejsce były właśnie te rozległe pola, teren pagórkowaty i przepysznie zielony. Dużo lasów. I spokój, święty spokój. Sympatycznie.
Spodobała mi się ta Plebania i taki specyficzny klimat wokół niej. Sielankowy i spokojny jak cała okolica. Bielone krawężniki, kilka pomieszczeń gospodarczych, drzewo, które dopiero co zakwita. Przypominają mi się wakacje u rodziny na wsi.
Kurcze, chyba sporo bym dała, żeby obudzić się kiedyś rano i właśnie taki widok zastać za oknem, zamiast setek dachów, kilku drzew i smutnych ludzi spieszących do pracy.
Całkiem sympatyczne drzewo. Z albinosami-liśćmi. Urokliwe.
Kora.
I ruiny zamku. Ech, dziwna z tym zamkiem historia. Tzn nie tyle z zamkiem, co ze zdjęciami. Wpierw ruszyliśmy z Marcinem do przodu, zostawiając Mirka i drugiego kumpla w tyle, później przy wejściu zaatakował nas taki przeokropny Fafik. Taaaaaaki ogromny był. I taaak ogromnie szczekał, Marcin poszedł, a ja czekałam przed barierką. To było trochę głupie, bo jakby wtedy Fafik poleciał w moją stronę to nawet nie musiałby głowy schylać, żeby mnie haknąć... o tym nie pomyślałam (tak na początku).
Marcin poszedł, Mirek z kumplem przyszli, pies poszczekał i już wszyscy robią zdjęcia, a ja jak taki osiołek czaję się przed wejściem. Moja wina, że przez 9 lat miałam tylko Turbisia? który ani nie szczekał, ani nie gryzł (za mocno) i generalnie był przyjaznym królikiem?
W końcu po długich namowach Fafik poszedł, a ja mogłam wreszcie podejść bliżej... uch. Stresfull.
Ale warto było. Ruiny imponujące, próbowaliśmy wejść do środka, ale to już by było naprawdę pchanie się do gipsu. Więc podziękowaliśmy. Później słońce gdzieś zaszło, pogoda się upsuła i generalnie wszystko wyszło jakoś dziwnie, ale mimo wszystko sympatycznie. Z wypadu jestem zadowolona.
Kolejny wyjazd już 3 maja (jak dobrze pójdzie) jeszcze nie wiem dokąd, ale pojedziemy. Reklamy TESCO mnie rozbrajają :D

Dobra, reasumując. 3 dzień egzaminów gimnazjalnych, ktoś wrzucił do Internetu rozwiązania. A dyrektorka gimnazjum z którego wyciekły testy trafiła do szpitala. Nieźle.

cóż no, mówi się trudno. Takie uroki globalnej wioski, jak wiadomo, plotki po wsi chodzą w tempie błyskawicy.

Ahoj! ;}

No Comments »

Jestem drzewem.



1 Comment »

Brakujące ogniwo.
Na zdjęciu od lewej: Jacek, ja i Cristian. Tak, ten z Meksyku. Uzupełnienie notki z lutego link tutaj . Tzw. brakujące ogniwo. Od tego wszystko się zaczeło. Lotnisko w Poznaniu. I tu wszystko się skończyło.

No ale do rzeczy. Powyższe zdjęcie, to tylko taki "przerywnik-uzupełniacz". W ramach wiosny i wszystkiego co za tym idzie, kavenawe przeszło gruntowne przemeblowanie. Mnie się tam podoba bardziej, ma nadzieję, że Wam też. 
Teraz to już chyba jest 
kaveanwe vol.5 mental revolution
Mental, bo więcej mnie tutaj. Więcej i częściej. Poza zdjęciami przyszła mi ochota, żeby się wygadać. Nieee, nie będe was zadręczać jakimiś tam badziewiami. 
Drobny powrót do przeszłości. Prześladują mnie różowe słonie. Elefanty. I nie wiem, co z tym dalej począć. I jutro jest poniedziałek i pojadę do Krotoszyna na wolontariat i... i nie sądze, żeby mi przeszło.
 
Lao che mi nie wyszło, Coma nie wyjdzie. 
A poznańskiego Piotra i Pawła to, proszę ja was, mam dosyć na kolejny miesiąc. Półtora godzinne zakupy to nie jest to, co maiecka lubi najbardziej. Półtora godziny na 300m2? mniejsza. Zajęcia w sobote rekompensowały całe to czekanie. Albo ostatnie pół godziny zajęć. Choć, gdybym została trochę dłużej, to z pewnością byłoby to dobre półtory godziny prawdziwej uczty dla oczu i duszy. Niestety, dane mi było tylko pół i to jeszcze w niezbyt wyszukanych warunkach... ech ;) 
zobaczymy za miesiąc. 

Jest gut i dziura po zębie boli trochę mniej. 
pytanie na dziś - po co politykom 500 małpek? Nie mój cyrk, nie moje małpy.

1 Comment »

I'm Yours. In sunday...
I znów notka inspirowana muzyką. I całym dzisiejszym dniem, który ma kolor i zapach owoców cytrusowych, smak czekolady z najbardziej czekoladowych i uśmiech, z tych które roztapiają serce.
Jedyne zdjęcie w tej notce robione przeze mnie. Reszta jest dziełem mojej siostry. Zamieszczam, bo czuję silną potrzebę zilustrowania dzisiejszego dnia właśnie czymś takim, a jej się udało w to wszystko wpasować. Dlaczego nie ja? Jakoś tak wyszło, że wylądowałyśmy na działce z przydzieloną robotą. Ania się raczej nie przemęczała pracą, a ja spełniałam się w roli artysty-malarza. Pomalowałam wszystkie krawężniki, trochę kwiatków, spodnie, rękaw bluzy i wapno wyżarło mi pół kciuka.
Wiem, że ostrości nie ma, ale kolorystycznie mnie odpowiadają. To był naprawdę długi dzień. Przyjemny i intensywny, ale strasznie długi. Jutro studia. Miałam być w Poznaniu już dzisiaj, na koncercie Lao Che. Nie wypaliło, jakoś sama zdecydowałam, że jednak sobie odpuszczę. Będzie okazja i to nie jedna. Za to jutro sobie odbijemy :) a niedziela to już zupełnie będzie bajka!
Tak, to ja. Obcinam krzaki ;) zupełnie miłe zajęcie. Przeżywam nowe oświecenie muzyczne. Jason Mraz. Tak, ten od "wonderful life" teraz także od "lucky" i "I'm Yours". Tak mi jakoś klimatycznie pasuje do nastroju panującego od paru dni w moim życiu. Niby nic wielkiego, ale to już tydzień od kiedy humor i szczęście dopisują mi w wyjątkowo miły sposób.
Ale wróćmy chwilkę do dziś. Opowiem Wam historię. Przyjechało dziś do muzeum dwóch Szwajcarów. Urocza kobietka lat 72 i jej towarzysz, 76. Oboje w pełni energii i uśmiechu szukali swoich przodków i informacji o ich rodzinie. Z XVIIw. Pani miała cudowny akcent i bezbłędnie władała zarówno angielskim jak i niemieckim. Pan miał niesamowity głos. Cichy, spokojny, kojący. Wprost idealny do czytania bajek wnukom na dobranoc. Biła od nich taka radość i sympatia, że nie sposób było im odmówić pomocy. Przez dwie godziny chodziliśmy po mieście i opowiadaliśmy o dawnych dziejach, o których mimo wszystko wiedzieli więcej, niż my sami :} Dom 213 okazał się być tym, którego szukali. Po dokładniejsze informacje wyjechali do Krotoszyna, do geodezji. Przed 14 wrócili, żeby podziękować za pomoc i pochwalić się znaleziskiem.
"Before I'll die, I want to end story of my family"
A i czekoladki z prawdziwej fabryki czekolady, jak w filmie Burtona pyszne. Okazało się, że ci państwo mieszkają w mieście, gdzie znajduje się fabryka czekolady LINDTa. Coś niesamowitego ;]

without face.
Without name.
Without you.
without me.
with me out.
out.
Wiosna. Na zewnątrz i wewnątrz. Niedziela będzie przełomowa. O ilę się przełamię ;)
piosenka na dziś:
Dobranoc robaczki.

No Comments »

Się wybrałam jak diabeł na borówki...
Wielkanocne babeczki. Czasem bywa tak, że babeczek jest zamówionych zbyt dużo i sobie w piwnicy leżą i schną. Jak są już tak mocno uschnięte, albo dostają nóżek, to wynosimy je na dziedziniec i kładziemy na mur. I czekamy, coby się wróbelki zleciały i poczęstowały. Baardzo sympatyczna akcja. I chociaż kryzys jest i straty w pieniążkach są, to przynajmniej ptaszki się najedzą :}
Standardowo dziedziniec muzealny. Całkiem tu sympatycznie mimo wszystko. Ale już tam nie pracuje. Tzn, czuję się jakbym już tam nie pracowała. Co zrobić. Życie.
A takie coś mamy siedzieć w krzakach na dziedzińcu. Niegdyś był to patron szkoły w Zdunach, teraz, po różnorakich zawirowaniach w historii wylądował w muzeum, gdzie wpierw zgubił nos, a później swoje miejsce. Teraz już od prawie roku wygrzewa się z dala od ludzkich spojrzeń.
Czasami lubię takie abstrakcje. I minimalizm. Mury dziedzińca i wiosna w pełni. Fajnie:}
I dachówkowo. Czasami fajnie spojrzeć do góry. "w milionach gwiazd, ukryć cały strach, powierzyć się sile kosmicznej..." Ten cytat pamiętam jak dziś :} a kartka z nim wciąż wisi na mojej tablicy korkowej. Dzięki, Agatko.
Przedwiośnie. Wciąż muzeum.

Zdunowski Kolgejt. Cieszków i stawy cukrownicze.
Dworek w Cieszkowie. Sympatyczny.
Stawek w parku w Cieszkowie. Od tego zaczęła się nasza przygoda ze stawami tego dnia ;)
Chwilę później wylądowaliśmy pod Baszkowem. Spacer po stawach tuż przed godziną 8 w pełnej krasie rechotu żab i śpiewu ptaków jest ciekawym przeżyciem. Czasami trzeba takiego wyciszenia.
Widok gór ze stepów kozłowa. Jedyne, co mi się kojarzy na już z tym zdjęciem. Klimat naprawdę niezły. Mimo starań Marcina, mgły nie widziałam, ale bałam się przyznać (ej, no bo jak? wszyscy widzą mgłę, tylko ja nie? hee? nie nadążam za programem? na taką kompromitację nie mogłam pozwolić;})
I pełnia. Wypad bardzo sympatyczny. Zresztą jak każdy Kolgejtowy, Ania, czekamy, aż znów do nas dołączysz, bo będzie jeszcze kolorowiej :) a póki co krótkie streszczenie, bo w słowach zdjęć zawierać mi się już za bardzo nie chce :) a zanim wzięłabym się za rozpisywanie, to sporo czasu by upłynęło. No cóż, życie. Kolejne spotkanie za dwa tygodnie. tzn tydzień po świętach.
I tym też muszę się pochwalić za Natalionę. Z dziedzińcowych wojaży został mi jeszcze taki szot. Tak sobie siedzę i myślę (a myśleć już mi łatwiej, bo pozbawiona zęba bolesnego jestem i jeno galaretkę teraz hoduję), że to wszystko jest jakoś nie tak. Niby ok, bo w końcu wszystko układa się dobrze. W piątek weszłam na pudelka.pl zwabiona szumnym afiszem "Robert Pattison nago! (ZDJĘCIA!!!)" no to mówię, musze zobaczyć. Tego nie można przegapić. Wchodzę - Robert Pattison-owszem, zdjęcia, owszem dwa. Nagi? jeśli czarny kwadrat służy mu za nagość, to można uznać że tak. No ja się pytam, ładnie to tak w konia robić miliony nastolatek? i majecke? nosz w mordę, rozczarowałam się :> jak nigdy. No dobra, bez przesady.
i cytat tygodnia:
"-Jesteś dziś pociągająca...
-tak, mam katar."

No Comments »

Alleluja i do przodu!
Kuraki z muzeum.
Bólu zęba ciąg dalszy. Byle do wtorku.

1 Comment »

Przygotowania do Wielkanocy.
W tym roku, jak nigdy natchniona wystawą pani Marii Biela, postanowiłam samodzielnie wykonać pisanki. Zwykle jajka zdobiliśmy folijkami z kurczakami, ale chciałam wyrwać się z tych "standartów" i odpalić swoje pisanki. Szczerze powiedziawszy tradycja malowania jajek nigdy mnie jakoś nie porywała i nigdy specjalnie nie kultywowaliśmy jej w domu, toteż spore zdziwienie Starszyzny, kiedy z garnka porwałam trzy z pięciu jajek przeznaczonych na święconkę. Niżej proces powstawania jednej z nich.
Wpierw ugotowałam jajka :> no tak, od czegoś trzeba zacząć. Jajka trzeba koniecznie ostudzić. No, chyba że ktoś nie chce, to w takim razie życze powodzenia w malowaniu takich piekielnie gorących... ;)
Jajka pomalowane. Jako, że mam w środku coś z grafika, to kolorystyka niech będzie w standardach RGB (red, green, blue) dla niekumatych. Na CMYKa zabrakło mi jajek ;}
Nieoceniony w takiej pracy jest skalpel. I jojko pomalowane farbą akrylową. Przy takiej zabawie przydaje się trochę wyczucia, coby nie uszkodzić skorupki i całej pracy nie wysłać do Abu-Dhabi.
Warto wcześniej upatrzyć sobie jakiś motyw, który zechcemy przenieść na pisankę. Wtedy będzie zdecydowanie łatwiej. Wiem co mówię ;D ja wybrałam ornament kwiatowy. Uwielbiam takie florystyczne esy-floresy.
Ta-dąąąą! gotowa pisanka może spokojnie trafić do koszyka i wyruszyć do kościoła. Kolejne dwie w podobnych klimatach. Bez zdjęć, bo nie chce mi się biec do lodówki z aparatem:)