Archive for maja 2010

No Comments »

Aniołki Pudzianki.
Majkowe studio nagrań vol. 2
Aniołki możecie pamiętać z przed Studzionkowego setu. Było to takie dosyć spontaniczne zlecenie na prezent-gadżet dla gości z Niemiec. Głównych dyrektorów Mahle ze Stuttgartu. Możnaby pomyśleć, że będą sztywni i wyniośli, a tak naprawdę to całkiem sympatyczne goście były :)
Aniołki początkowo nie prezentowały się zbyt atrakcyjnie. Zółte, koślawe i bez włosów. Już byłam bliska porzucenia ich na rzecz drzewek szczęścia, kiedy nagle w ręce wpadło mi kilka tubek akryli.
No i się zaczęło. To u mnie normalne, że jak dostane w ręce farby i pędzle to wpadam w trans.
A tu wcześniej wspominane "pudziankowe" ręce. Że niby ogromne! Pff!
Ojej no ja wiem, że wyraz twarzy jakiś taki dziwny, ale w ostatecznym rozrachunku całkiem sympatyczny.
i pudziankowe stópki. Tak jakoś spodobały mi się takie ogromno-ręko-nogie aniołki.
Wymalowany aniołek. Zaszalałam i zrobiłam im manikjuur i pedikjuur. Twarzowy różowy, no nie? :P
Czekają na zaperukowanie. Ale zanim to nastąpi musiałam polokować mulinę, a to trochę czasu zajmuje mimo wszystko.
Te loczki najbardziej mi tu pasowały. Anielski spokój i uśmiech.
i czerwone paznokcie :D
Może to i głupio się tak zachwycać, ale się zachwycam :}
I przymocowany do kartonu, zafoliowany, zarafiowany i gotowy do odlotu...
aż szkoda było mi się z nimi rozstawać.
Spędziłam nad nimi z dobre pół tygodnia. Tzn one same sobie spędziły, bo najpierw trzeba było je ulepić, później sobie schły, później o nich zapomniałam, później wzięłam je na świetlice, później wróciły do domu i znów zapomniałam o nich a później kiedy dorwałam farby, to już nie chciałam ich puścić... ale cóż.
Jak mus, to mus.

W przygotowaniach dwa kolejne anioły :) Dla Kruczka i dla Kamili.
Aż śmiać mi się chce, bo znów to robię. Znów zajmuję się wszystkim byle tylko nie uczyć się do sesji, ech ;)
za dwa tygodnie moralność.

No Comments »

Drzewka szczęścia z bursztynem.
czyli z cyklu Majkowe studio nagrań.
Drzewko szczęścia. Z miedzi i bursztynu z komnaty bursztynowej :>
i krok po kroku jak to jest zrobione.
Składniki potrzebne do stworzenia Drzewka. Od lewej
-bursztyn z komnaty bursztynowej
- pomidor z Lidla
-dwa kamienie znad morza wytargane gdzieś z szafki z maskotkami.
-drut miedziany z jakiegoś silnika
-szczypce okrągłe, pieruńsko nieprecyzyjne i zmakabrowane, ale czerwone.
-nożyczki z Gwaranta jedyne Nie-tempe szczały jakie posiadam.
bursztyn z bliska jakby ktoś nie widział. Przewiercony i ładnie, miodowo kolorowy.
Drut miedziany nawinięty na szpulkę. Idealny do tego typu rzeczy :)
sfatygowane nożyczki i te drugie. Szczypce!
Kamienie znad morza. Wreszcie doczekały czegoś lepszego niż leżenie w szafce.
No i zaczynamy. Robimy taką kwiatkową plecionkę i robiiiimy i robiiiimy.
aż będzie można nią opleść cały kamień. Jeśli będzie można - oplatamy :} jeśli nie - doplatamy :}
opleciony kamyk prezentuje się całkiem ładnie. Teraz musimy uszykować odpowiednio gruby pęczek drutu. Będzie on nam potrzebny do splecenia drzewa. Robimy to tak "na oko". Warto zwrócić uwagę na to, żeby ilość pojedynczych "drucików" była parzysta, wtedy lepiej nawlekać kamyki.
i zaczyna się zabawa. Zaplątujemy wg. uznania gałązki i przymierzamy nasze drzewko do kamienia. Na tym etapie powinniśmy wyprowadzić już wszystkie pojedyncze gałęzie. Zaraz zaczniemy nawlekać na nie bursztyn.
No i nawlekliśmy. Jeden bursztynek na jedną "podwójną" gałązkę. Końcówki splątujemy ze sobą na długość jakiegoś centymetra, resztę ucinamy i zakręcamy drut tworząc jakby pętelkę. Zresztą można wykumać po zdjęciu niżej.
o, tutaj dobrze widać pętelki. Kawałkiem drucika przywiązujemy drzewko do oplecionego kamienia i cieszymy papy z ukończonego dzieła.
Całość zajęła mi około godzinę i 15 minut. Drzewko ma około 5 cm wielkości razem z kamieniem. Jest mikruskowate i tak naprawdę nie wiem po diabła wam je robić ;) ja je robię bo mi się nudzi i mam kilka zbędnych kamieni i drutów. Jeśli ktoś chce drzewko a nie chce mu się robić - zapraszam do sklepiku albo na priv, chętnie oddam kilka w dobre ręce :}

Mam nadzieję, że kogoś zainspiruje moja dłubanina.

I pofrunęło drzewko z dyrektorem finansowym z Mahle do Stuttgartu.

No Comments »

Weekend w Studzionkach.
Widok na Tatry z Rusinowej Polany. Tego się nie da opisać. To trzeba zobaczyć.
Ach ach. Sie zachwycam ilekroć na nie patrze.
i pomysł na "śmiechowe" foto.
Rilax na Rusinowej. Stamtąd na dobrą sprawe możnaby nie schodzić w ogóle. Tylko leżeć i patrzeć...
Z Eweliną na tym samym kamieniu ;]
Chciałabym latać i w góry patrzeć latać!
Stop. Tu się pije.
Taki maluszek sobie kwitł na polanie.
I taki też :)
A tu już Zakopane... Nie widzi mi się zimowa stolica Polski. Przez 20 lat nie byłam tam ani razu, a tu w przeciągu 4 miesięcy aż dwa razy. Nie narzekam :D
I ten sam gościu co nad morzem tworzy takie dzieła.
I w Studzionkach. Kot-recydywista. Nie ma zęba, wiosną jest wyjątkowo wychudzony i przybiera taki rozbrajający kocio-cwaniaczy uśmiech.
Widok na granice wuja Józka. Tym razem niestety chmury przysłoniły nam widok na Tatry, ale sam fakt bycia w tym miejscu powodował jakąś wyjątkową lekkość w głowie.
Boję się dużych psów, bo odkąd pamiętam miałam tylko chomika, świnkę morską, później przez 9 lat Turbisia, królika mojego, który udzielał się razem ze mną na tym blogasku i rybki. Na duże psy reagowałam alergicznie i po prostu uciekałam. Ale. Ale Bari jest inny. Jest tam sympatyczny i wesoły, że się nie boje. Tu Bari próbuje upitolić mnie w kolano.
Portret Bariego. Lubi pozować :)
Dolina Ochotnicy o 9 rano. Niedziela. Zaraz ruszymy zdobyć Turbacz, najwyższy szczyt Gorców. Jakieś 3,5-4 godziny drogi stąd.
I jeszcze dom wuja Józka. To co go tam "pożera" to nic innego jak tylko chmura, która w błyskawicznym tempie pochłonęła całe Studzionki.
Krokus na trasie. Jak co roku wczesną wiosną, na każdym zboczu gór spośród śniegu i leniwie wychodzących traw w górę wystrzeliwują krokusy. Najprawdziwsze krokusy. Fioletowe łąki wyglądają niesamowicie. My spotkaliśmy krokusy dopiero za Kiczorą, przy wejściu na sam Turbacz, ale i tak wrażenie niesamowite.
Red, Green, Blue :} Taki standart mi odpowiada :)
I zaczął się spacer w chmurze. Fajnie :>
I schronisko. za jakieś 50 metrów. Widoczność niewielka, satysfakcja ze zdobytego szczytu - nie zapłacisz za nią kartą MasterCard :} Po odpoczynku i wyjściu ze schroniska okazało się, że chmura się oberwała i leje, że hej. Dobrą godzinę szliśmy w przepotwornym deszczu. Pomimo kurtki przeciwdeszczowej zmokły mi łokcie :> i z tej części podróży zdjęć nie będzie bo w trosce o sprzęt musieliśmy go schować w czapki, worki torby i inne takie :)
Ale za to po deszczu przywitały nas taaaaakie widoki... A nawet lepsze ;} Po drodze mijaliśmy przepiękny las. Rezerwat ścisły. Niestety było tam dosyć hm, stromo i ślisko, więc odpuściłam sobie jakiekolwiek próby robienia zdjęć, chociaż miejsce rewelacyjne. Całe zejście to był jeden wielki zjazd po glinie. Mnóstwo śmiechu i kwików po drodze, ale to w kolejnej notce, bo jeszcze troszkę mi tego zostało :D
a póki co cieszcie oczy tym co jest :)
część drugą obiecuje najpóźniej do jutra do północy, jeśli sie nie wyrobię proszę mnie zbluzgać za brak organizacji własnej :>

1 Comment »

Monika i Tobiasz. Narzeczeńsko.
Trochę nie chronolgicznie, ale cóż.
W takim całkiem sympatycznym zagajniczku nieopodal kościoła.
A to już w środku jakiegoś lasku. Ładna miejscówka.
Fajnie mi się z nimi współpracowało, Marcin będzie miał pole do popisu :)
A to moje ulubione z tej sesji :)
zapatrzone.
całuśnie.
Na zielono.
Kiss my baby!

Szybciutka, troszkę ponad godzinna sesja, ale całkiem owocna i sympatyczna. Szczęścia życzę:)

---
Powoli znów zbieram się za uploadowanie blogaska. Je.