Archive for 2010

1 Comment »

Szczęśliwego Nowego Roku 2011!
Nie chce mi się podsumowywać mijającego roku. Nie chce mi się ruszać z domu, a za pół godziny mam być juz na miejscu. Objadłam się pomarańczami, bo mandarynki juz mi się przejadły. Czekam na styczeń, bo czuje, ze moze być fajnie.
a więc wychodzę.

3 Comments »

Dinozarły nie umarły.
czarno na białym ;)
Czyli pracujemy przed końcem sesji :) Moja koszulka na zaliczenie na Podstawy Komunikacji wizualnej. Jednak zabawa z szablonami i farbami do tkanin spodobała mi się na tyle, ze w planach kolejne projekty i ich realizacje. Ou je! ;)

No Comments »

Trochę folkloru.
Nawiązując jeszcze do poprzedniej notki - moja zima za oknem wygląda tak :}
Ale na temat zimy już dziś koniec. Teraz w podróż po lokalnym folklorze zabiera nas Basia. Z Basią pracujemy razem w świetlicy. Ona z dziećmi tańczy, ja nie biorę w tym udziału ;) Czynnego, bo biernie czasem przyjdę i coś popstrykam. Basia jest germanistką, ale uwielbia zabijać mnie wybitnie akcentowanym "where are you?" co w jej wykonaniu brzmi mniej wiecej "łerarju?" ech, literki tego nie oddadzą ;}
Pokonamy falę. Albo sposób, żeby się wybić spośród wielu.
Ten maluch miał tak słodko przerażone spojrzenie, że ojej.
czerwone wstążeczki.
Nie niee, ona wcale nie miała zamiaru odlecieć.
przyuważone.
"let me go home..." tak słucham, co mi Michael Buble śpiewa w głośnikach i pasuje mi to.
Mała elegantka.
i ponownie przerażony maluch.
Znudzony.
keep on smilin'!
I Basia ponownie! Sory, ale musiałam to umieścić ze względu na Twoje trzewiki :}

No Comments »

Zima to też życie!
Co prawda niedźwiedzie i inne takie duże napchały sobie brzuchy igliwiem i poszły spać. Generalnie uważamy, że na zimę świat zamiera, zasypia. Niedźwiedzie zasypiają, myszy zasypiają, wiewiórki, drogowcy też zasypiają...
Co w pewnym sensie jest prawdą, ale nie znaczy to, że wszystko śpi i ma nas, ludzi w poważaniu. Odkąd z drzewa przed moim oknem opadły wszystkie liście - zobaczyłam nowy świat. Znalazłam nowy, świergoczący punkt widzenia.
Niestety nie dysponuję odpowiednim sprzętem, do tego typu bezkrwawych łowów, ale to, co widzę co dzień za oknem z nawiązką wynagradza mi te braki. Nigdy w życiu nie pomyślałabym, że tyle skrzydlatych stworzonek może mieszkać praktycznie pod moim nosem.

Poza wyżej upolowanymi Sikorkami Modrymi i Bogatkami za oknem wesoło śmigają także grubodzioby - przeparadował mi jeden po parapecie! Dumny jak paw, brązowiutki, śliczny! chwilami przylatują tu także gile, jemiołuszki tak jak TU i inne ptaki, których nazw jeszcze nie znam a zdjęć jeszcze nie mam :> Ale spodobał mi się temat, więc mam zamiar nieco bardziej się zainteresować.
Póki co dokarmiam braci mniejszych słoninką, chlebem i ziarnami za co one odwdzięczają mi się możliwością bezkarnego obserwowania :)

Już słyszę głosy lamentu - a po diabła przejmować się jakimiś ptakami? A po to, że zima to nie tylko mróz, śnieg, zaspy i korki na drogach. To także przepiękna pora roku, która pozwala nam zobaczyć to, co wiosna i lato chowają przed nami za liściem.

No Comments »

Terefere święta idą!
A więc co robię, kiedy nic nie robię. Fotografuję swego renifera upolowanego we Flo. Renifer ów prezentuje swe poroże, które skrzy się wszystkimi kolorami tęczy i w przypływie światła słonecznego wprawia mnie w nieco świąteczny już nastrój.
To także zabawa nożem :> tak, dać mi ostre narzędzie, kartkę i czekać na efekty. Obolałe palce, ułamane ostrza, ale frajda z ukończonego obrazka - bezcenna.
No i skoro przy wycinankach jesteśmy... Pracuję nad projektem plakatu na zaliczenie pracowni komputerowej. Tak wiem, mało tu komputera, więcej pracowni, ale wersja wycinankowa przeszła :) Mam nadzieję, ze przejdzie dalej, byłoby miło.

No Comments »

Wesele Ani i Bogusia.
(czyli bratowej mej i brata mego :)
Zdjęcia w tym poście nie są mojego autorstwa, tylko fotografa ślubnego. Jako świadek nie chciałam latać po kościele i sali z aparatem ;)
W kościele.
Wejście do kościoła. Ludzie, jakie to było stresujące!
Ale za to jakie to było dla nich stresujące! słychać było drżenie w ich głosach. Wzruszająca chwila.
Kwiatki, ryż i piniundze. Czyli szczęśliwi Młodzi wychodzą z kościoła.
I chwilę później odjeżdżają w siną dal. Pamiętam, jak stresujące były dni przed weselem. Szczególnie ostatni tydzień. Sam dzień wesela przed dopięciem wszystkiego na ostatni guzik - czyli ubranie auta, dmuchanie balonów, mocowanie "L" i inne weselne atrakcje przeżyłam jak w letargu. Nie wiem kiedy i nie wiem jak, ale to wszystko się po prostu wydarzyło.
Toast dla Pary Młodej!I cała rodzinka w komplecie :}
Pierwszy taniec. Jak dla mnie bomba ;}
Co by tu wybrać... ;> Czyli problemy egzystencjalne w wydaniu moim i Rogala :}
Dance, dance. Fajnie było. Nawet bardzo fajnie. W życiu nigdy bym nie pomyślała nawet, że będę się tak dobrze bawić na czyimś weselu. A tu wesele brata i zabawa przednia! W sumie gdyby nie Marcin, to byłoby nudno i smutno. Wspaniałe zakończenie wakacji.
Świadkowie z młodymi robią sobie zdjęcia. Aaaa! i w sukience do kolan! toż to rozpusta! ;-)
I ostatnie z wesela. Za chwilę będzie sesja plenerowa, którą już w późniejszym terminie sobie odrobiliśmy, ale o tym później.

Póki co, czas podsumować. Ja wiem, że od wesela minęły już trzy miesiące... Nie mogłam się zebrać w sobie do wrzucania zaległości. Na prośbę Bogusia (nawet bez prośby bym kiedyś wrzuciła;) mały reportaż z tego wiekopomnego wydarzenia ląduje na moim blogasku. Nie wiem, co by było, gdyby nie ci wszyscy ludzie którzy tam byli. Każdy był potrzebny i tworzył tą imprezę.
Co zapamiętam szczególnie?
-rozmowy na balkonie ciemną nocą, to na pewno.
Piękną pogodę - zaskoczyła wszystkich.
Wspaniały klimat wesela.

Cóż, pozostaje mi tylko powiedzieć - lepiej być nie mogło! :}
Młodzi spisali się na 6!

Poznań

No Comments »

Poznańska sobota.
Choć ostatnimi czasy Poznańskie weekendy mam co tydzień, lub co dwa, tym razem zdarzyło się wystartować tam bez uczelnianej spinawy. Chociaż jak na sobotę w Poznaniu przystało - uczelnia zaliczona. Rynek w Poznaniu o godzinie 7 rano tętni ciszą, spokojem i niewyspanym kelnerem, który zamiata próg jakiejś restauracji. To także światła Terytorium, które niczym spodek kosmiczny... świecą? Kij z tym. W milionstopniowym mrozie dotarłyśmy na uczelnię, ogrzałyśmy się nieco przy kaloryferze, upolowałyśmy śniadanie i poszłyśmy w stronę Targów Poznańskich.
Po małej godzinie udało nam się dotrzeć do celu naszej wyprawy. Festiwal rękodzieła i przedmiotów artystycznych. A wcześniej spacer przez Browar i wszystkie możliwe i interesujące do obczajenia sklepy :} Ale do rzeczy. Na samym wejściu kolejka jak za PRLu. Bogu dzięki do akredytacji nie było nikogo ;) no to Sylwia z Anią poszły poczekać grzecznie w rządku, a ja poszłam po stosowny papiur. Wkrótce spotkałyśmy się przy bramkach wejściowych... Ludzie, ale to skomplikowane :->
No to tak... coś o samych targach. Stoisk było mnóstwo. Koniec o samych targach.
Strasznie dużo ceramiki. Jedna ładniejsza, druga brzydsza. Kwestia gustu.
Niektóre rzeczy były naprawdę urzekające i urokliwe. Aż trudno uwierzyć, że wszystko wyszło spod ludzkich rąk. Co się gupio dziwię - sama często robię jakieś coś z niczego. Ale jednak tu, w takim "natłoku" wszystkiego dostrzega się, że kosztowało to naprawdę dużo pracy.
Te ptaszki mnie zauroczyły. Proste, zgrabne i takie oczywiste. A jednak miały w sobie coś, co przyciągało wzrok. Pan, który je sprzedawał miał przed sobą cały stół zawalony różnymi gatunkami malutkich i większych braci mniejszych pousadzanych na kawałkach drewna.
Zdziwionych nie będzie. Ostre popołudniowe światło świeciło zza tego chłopca i dość ciekawie manewrowało się wśród rozpychających się łokciami ludzi, ale dałam rade.
Spotykało się i takie potworki. Osobiście nie ujmują mnie one nic a nic, ale skoro twórcy dają satysfakcje - to mają prawo bytu :)
A to mi się podobało. Bardzo przyjemne stoisko.
I te literki mnie poskładały. Akurat jestem na etapie lepienia literek, więc takie inspiracje łykam jak młody pelikan.
kawałek z kawałka skomplikowanej roboty. Haft nie wiem jaki, bo się nie znam, ale wiem, że haft ;)

Domek prawie z piernika.
Obrazy 3D. Jak dla mnie masakra. Pół roku roboty, 2 lata schnięcia materiału i można rzucać o podłogę bo nic się nie stanie.
Liść miłorzębu japońskiego. Spodobała mi się forma, a ten pajac który to wystawiał za szkłem wyleciał na mnie z taaaaaaką papą jakbym miała żarłoczny obiektyw i zjadła mu połowę tych gupich liści. Nie pomogły tłumaczenia, że prasa, że dokumentacja, że kij wie co. Jak ktoś jest tempom szczałom to dzidy z niego nie będzie.
Po tym niemiłym akcencie wkurzyłam się i poszłam, bo chamstwa nie zniese.

Ps. Wyjazd ogólnie udany. Inspiracja połapana. Filc i inne drobiazgi pokupione. Spanie w autobusie powinni wliczyć do dyscyplin olimpijskich.