Archive for czerwca 2009

2 Comments »

Bella Luna
Moje ulubione z wczorajszego spaceru. Na zdjęciach Liska. Czyli Kasia, czyli Liska.
Która to Liska prosiła mnie o zdjęcia już od dawna. Umówiłyśmy się na słoneczny czwartek Bożego Ciała. Po obiadkach i procesji, kiedy to ponad 3/4 ludności Zdun wychodzi na ulice.
Kombinacje alpejskie i mnóstwo śmiechu przy okazji. Liska dała radę!
Trochę w klimatach modowych.
I ponownie.
A chwilę później nadciągnęły potforne granatowe chmury rozpętała się burza. Niedługo potem piotrun strzelił gdzieś naprawdę niedaleko. Trzeba było widzieć (i słyszeć) naszą reakcję!
Portretowo.
Foliowo w klimatach light industrial.
I to też mnie się podoba. Liska jak rasowa modelka:D i jeszcze nam szpagaty na ścianie odstawiała. No kosmos.
Trochę jak Alicja w Krainie Czarów.
I Sylwia :) Nieszczególnie miała ochote na zdjęcia, ale cóż, wyperswadowałam jej brak ochoty :)
Liska foliowo i na tle niekoniecznie błękitnego nieba.
No i jedno z pierwszych tego dnia - tu ostatnie. Chronologia nigdy nie byla moją mocną stroną :)
_______________
Bakstejdż
czyli przygotowania do sesji. Z tego miejsca dziękuję Sylwi, mojemu nadwornemu styliście, bez Ciebie byłoby z nami krucho :}
Uf, i już po wszystkim. Albo dopiero przed wszystkim. Szczerze mówiąc pogoda nieszczególnie nam dopisała. Deszcz, pioruny, burza, chmury. Co prawda te ostatnie prezentowały się całkiem nieźle, ale przy całości odrobinę irytowały. Sylwia i Liska stanęły na wysokości zadania. Było fajnie, tru i pro i z austriackim Glamour i w ogóle. Tak po prawdzie, to już trzecia tego typu "poważniejsza" sesja, a ja szukam motywów na miliony kolejnych. I mimo tego, że nie udało nam się jej dokończyć (burza wykluczyła dalsze spacery) to mam nadzieję spotkać się jeszcze kiedyś i znów wyruszyć przed siebie :)
Dzięki laski, było świetnie!

2 Comments »

Balonowo nad Zdunami
Zaczęło się dziwnie. Zajechałyśmy z Sylwią na Świetlicę, tam Marcin zmęczony, że aż przykro było patrzeć uczył dzieciaki obsługi aparatu. Nie dalej niż pół godziny później uciekliśmy stamtąd prosto do Restauracji Wawrzyniak, gdzie miało odbyć się spotkanie 18 drużyn startujących w zawodach baloniarskich czy coś w ten deseń.
No to pojechaliśmy. Grzało niemiłosiernie. Na miejscu, na parkingu zczailiśmy pomarańczowy padre-mobile i wiedzieliśmy, że będzie ekhem, kolorowo.
Nie przeliczyliśmy się. Chwilę później dopadł nas na czymś tam ogromnym (pewnie parking nr 2, ale wygląda jak pas startowy dla Airbusa 380) i zaczęło się. Od skromnej ironii i delikatnie kąśliwych uwag do czystego sarkazmu. Poezja :} chyba za to lubiłam ten poprzedni rok w kieracie. Ale wracając do balonów. Zaczynało się robić drętwo. Poważne rozmowy poważnych ludzi czyli nie to, co lubimy najbardziej. Po godzinie bezczynnego stania i czekania stwierdziłyśmy z Sylwią "e, spitalamy". I spitoliłyśmy.
Od Wawrzyniaka droga do domu krótka. Spacer zawsze się przyda. Niestety pomyliłam kierunki, którymi powinien iść pieszy na poboczu i przez moment wyglądało to jak gra w żabę (taka prymitywna gra, gdzie przeprowadzało się żaby przez zatłoczone ulice, uch, dzieciństwo:) smsowo pożegnaliśmy się z Marcinem i już byłyśmy na dobrej drodze do domu, kiedy zadzwonił telefon...
Ej, no gdzie wy lecicie? zaraz wszyscy jadą na stadion do Zdun i stamtąd polecą. Zaraz ktoś was weźmie na stopa... no taka ruda, idzie poboczem na Zduny...
No tak, stopa złapałyśmy przed samiutkim znakiem Zduny. Cudnie;D
Ale udało nam się pokierować wycieczką na stadion i wszyscy zadowoleni ruszyliśmy zobaczyć, co też tam się działo. A działy się cuda. Mnóstwo wielkich aut z przyczepami, multum kręcących się wokół ludzi, kosze z wikliny? huk ognia, kilometry sznurków i metry kwadratowe splątanych materiałów, które już po chwili rozrosły się do olbrzymich kształtów.
Trudno to opisać słowami, bo szum dmuchaw i gdzieniegdzie huk wypuszczanego w powietrze ognia był wszechobecny. Z minuty na minutę płachty które do tej pory leżały na ziemi bez życia napełniały się powietrzem, pęczniały, podnosiły się do góry.
I nagle z każdej strony wyrastał wielki olbrzym, stać tam, w epicentrum wydarzeń - bezcenne. Panika w oczach - dokąd uciekać? niesamowite przeżycie!

a ten pan kazał nam podejść do siebie i fotografować, bo drugi raz taka okazja się pewnie nie powtórzy. Raczej miał rację. Niesamowici ludzie. Fanatycy. Od takich możnaby się uczyć miłości do tego, co się robi.
Świetne szelki miał ten pan. To się nazywa kochać to, co się robi.
hop! stawianie na nogi gigantów. W jednym koszu wg. informacji pana ze zdjęć wyżej może zmieścić się od 1 do 3 osób, ale to zależy od wielkości balona. Praktycznie z ziemi, wszystkie były dla nas identycznie ogromne, ale po wzniesieniu się w powietrze dało się zobaczyć różnicę.
a do tego kosza podchodziłyśmy z nadzieją, że nas wezmą na pokład i odlecimy. Nie wyszło:>
Tu dopiero można się nabawić kompleksu niższości. Coś niesamowitego!
No i powstają wreszcie potwory.
Pierwszy, który odleciał. Kiedy startował, ze zgromadzonego na obrzeżach stadionu tłumu wyrwało się ciche "ooo!" niezapomniany widok.
Ha, i Marcin. Mimo zmęczenia odzyskał siły. Jak nie wrzucisz chociaż jednego zdjęcia tam z góry na kolgejtowego bloga, to...
...to będzie nam smutno ;]
Bo z dołu to już wiemy, jak to wszystko wygląda :} a wygląda niesamowicie. Z góry wygląda pewnie jeszcze lepiej.
No i poszybowały nad stadionem, nad orlikiem i w ogóle poszybowały w niebo. Od tego czasu widywano je gdzieś nad Cukrownią, nad czyimś podwórkiem, nad dachem, z balkonu, nad drzewami, nad ratuszem. Zabawne. Gdzie dziś nie wyjdę słyszę o tych balonach. "A ja widziałam takie ogromne balony nad drzewami, na tle nieba, piękne piękne! widziałaś?" pytanie zadawane z taką nutką nadziei, że jednak odpowiedź będzie przecząca - "nie nie widziałam" chciałoby się odpowiedzieć, aby zobaczyć wyraz triumfu na twarzach przechodniów.
A jednak nie mogę tego powiedzieć. Bo dzięki kilku szczęśliwym zbiegom okoliczności byłam naocznym świadkiem tego niecodziennego widowiska. I teraz to ja was zapytam - widzieliście?
jeśli nie, to patrzcie.
i na przyszłość - w niebo też czasem spójrzcie.

No Comments »

Dni Zdun 2009: Mezo
Wstawaj musimy się zmierzyć ze światem, nie damy się pokonać. Wstawaj!
Światło było naprawdę fajne. I ten dym i w ogóle wszystko było fajne.
I Witos był fajny. Początkowo pomyliłam go z kimś innym, ale później w głowie mi się rozjaśniło i mówie sobie - ej, przecież on tu był dwa lata temu i mnie skomciał ze sceny, że mam mu światełkiem zielonym po oczach nie migać! 
o tu: tutaj w archiwum można sobie nawet zobaczyć tę pamiętną notkę ;) 
No i po tych dwóch latach udało mi się z nim zamienić kilka zdań:) 
"dzień dobry, a pan mnie zwyzywał dwa lata temu." ech, zabawny pan Witos ;D
Sam Mezo - Jacek okazał się być  zupełnie normalnym gościem. Żaden tam gwiazdor. Miły i skromny, bez gwiazdorskich zapędów.
No i tutaj tegoroczny Witos. W ogóle sie nie zmienił. 

Pomimo tego, że nie lubię hip-hopu, rapu etc. to koncert bardzo mi się podobał. Widać było, że muzycy dali z siebie wszystko, chociaż to były tylko dni jakiejś podrzędnej wioski. 
Panie Mezo, brawa za profesjonalizm.
I musze przyznać, że nie sprawdziły się moje obawy, co do bezsensowności sprowadzania tego typu gwiazdy na Dni Zdun. Byłam przekonana, że przyjdzie po pierwsze mało osób, po drugie średnia wieku 15. A tu się okazuje, że przyszło mnóstwo ludzi w każdym wieku. 
I na koniec "Ważne, że potrafisz widzieć dobro, ważne, że dostrzegasz jego ogrom".
I jedyne zdjęcie z Dni Zdun na którym jestem. Z Mezo i z Natalioną. Zmolestowałam Bartka i nam zrobił ;) w zamian za zdjęcie z autografem. Meza, nie moje.
_________ 
Dobra, Ania, siostra moja, raczy mnie teraz kawałkami głównego bohatera tego posta. (edit: chodzi oczywiście o kawałki muzyczne, utwory :>)
Po przeanalizowaniu wszystkich za i przeciw dochodzę do wniosku, że ten niewysoki, poza sceną spokojny i raczej nierzucający sie w oczy gość ma w sobie tą zdolność do porwania ludzi niezależnie od tego w jakim są wieku i czego słuchają. Nie wiem jak wy, ale ja poczułam sie porwana. A może to magia koncertów? 
Wolę wierzyć po równo w obie opcje ;)
To by było na tyle, z Dni Zdun. Szczerze, nie chciało mi się specjalnie biegać i angażować w robienie milionów zdjęć, skoro teraz jest ktoś inny, kto zrobi je lepiej w większej ilości i nieporuszone. Chociaż ja tam uważam, że pal sześć, czy ruszone, czy nie. Ważne, że poruszają. I mając to hasło przed oczami wychodzę zaraz w świat.
Dokąd? Na zdjęcia ;} z Sylwią i Liską.
Bon apetit, robaczki!

No Comments »

Dni Zdun: dzień drugi - The Postman, TBF
Tradycyjne już dla Dni Miasta i wszystkich innych imprez - malowanie buziek. Sympatyczny zwyczaj, choć tak naprawdę nie wiem czemu ma służyć i dlaczego cieszy się taką popularnością ;D
The Postman
Dawno (prócz wczorajszej Alicetea;)
nie słyszałam tak energetycznego zespołu jak tych czterech panów niekoniecznie z Liverpoolu, ale przekazujących dawkę takich emocji i dobrej zabawy jakby byli conajmniej klonami Beatlesów.
Ale muszę się do czegoś przyznać... W tym roku nie udało mi się zlecieć ze sceny, tak jak to miało miejsce w zeszłym roku na koncercie Scarsów ;}
Podobała mi mimika ostatniego z Beatlesów.
W sensie tego. Bo stał ostatni.
Close your eyes and I'll kiss you 
Tomorrow I'll miss you, 
Remember I'll always be true. 
And then while I'm away, 
I'll write home every day 
And I'll send all my loving to you.
                                                          (All my loving The Beatles)
A ten z Beatlesów-Postmanów był wyjątkowo sympatyczny. Puszczał oczka, uśmiechał się i widać było, że całkiem dobrze sie bawi.
Generalnie rzecz biorąc, Postmani dali naprawdę fajny koncert, pełen energi, humoru i beatlesowego spleenu. Jak już wspominałam naszemu Padre, szkoda tylko, że grali tak wcześnie - widownia niestety nieszczególnie dopisała. Gdyby wystąpili zamiast Maraqui, było by git. Bo te owoce hortexu były naprawdę (dla mnie, nie wiem jak dla innych) żenujące i basta. Z tego też powodu nie będe was raczyć ich zdjęciami (bo i nie mam ich szczególnie wiele; )
_____________
TBF
Technikum Budowy Fortepianów, albo Tajna Banda Fibingiera. Zagrali i zaśpiewali jako support Mezo. Jak na moje całkiem fajnie, niestety Maraquje zrobiły poślizg czasowy i TBF weszli w czas, który miał być początkiem koncertu Mezo, przez co publiczność raczej chciała, żeby jak najszybciej zeszli ze sceny. Rządni krwi, potu i hip-hopu rodacy z mojej wsi z radością odebrali fakt, że TBF skończyło grać i zeszło ze sceny. No cóż, Gwiazdy to Gwiazdy - wywołują skrajne emocje.

Ale tak szczerze mówiąc, fajna z nich banda. Nawet jeśli tajna. W Gimnazjum, jakieś dwa miesiące temu zrobili prawdziwe szoł. Z bisami, oklaskami i w ogóle :) 
__________
No dobra.
to teraz czas na?....
Mezo.